wtorek, 20 sierpnia 2013


Do głowy nasunęło mi się tysiące myśli. Miałem tak wiele pytań, ale patrząc w jej zranione oczy, nie mogłem wydusić słowa. Nie mogłem też uwierzyć w to co powiedziała, w to co się stało...
Objąłem ją mocniej i próbowałem po raz kolejny przestudiować te słowa.
Nie wiedziałem co robić, co mówić. I to chyba było powodem tego, że nie robiłem po prosu nic.
Nicki była drugą matką dla Carmen, prowadziła ją na lepsze tory i nie tylko dla tego, że tak wiele osób patrzyło na każdy jej krok, lecz chciała by wyrosła na porządną dziewczynę. Była jej na prawdę bliską osobą, bo choć nie należała do rodziny która jest ze sobą spokrewniona genami, to ewidentnie należała do takiej prawdziwej, która wspiera się miłością i wybaczała wszystko.
Ona, Ja, nasze mamy - które nawzajem dogadywały się jak siostry i przyjaciele, którzy byli na serio od serca.
To była nasza rodzina.
A gdy jedna osoba odejdzie... Jakby kawałek serca rozpada się na milion części. A potem? Dziura się ta nie zrasta, tylko zostaje słabo załatana czasem.
- Może wróćmy już dziś do LA? - spytałem tak cicho, jakby bojąc się, że zaraz znów zacznie tak nieubłaganie płakać.
Pokiwała lekko głową i głośno westchnęła jakby wspominając to, co się zdarzyło.
Była jakby trochę nieobecna, więc sam zacząłem pakować nasze rzeczy zastanawiając się co teraz będzie...

Pod wieczór byliśmy już na lotnisku LAX w Los Angeles przy boku naszych przyjaciół oraz Josha i Moshe'a, którzy byli również przytłoczeni.
Stratę kogoś ważnego widać było w naszych oczach.
Janet i Max odjechali swoim samochodem, a my wsiedliśmy do auta, którym podjechał Kenny.
Gdy wsiedliśmy nastał błogi spokój.
Dziennikarze nie zadawali już masy pytań odnośnie śmierci Nicki oraz tego co będzie z karierą Carmen.
Ona sama chyba nawet jeszcze o tym nie myślała, bo gdy tylko dzwonił Def, czy jej mama lub ktokolwiek inny, odrzucała połączenie.
Widać, że chciała być sama...
Podjechaliśmy pod jej dom, a Josh wypakował walizki z bagażnika.
- Może wolisz pojechać do mnie? - spytałem stojąc na krawężniku przed jej domem.
Jej oczy nadal nic nie wyrażały. Te pełne życia iskierki, jakby zgasły.
- Nie. - odmówiła. - Położę się i chyba pójdę spać. - odparła poprawiając torebkę na ramieniu.
Znów spojrzałem w jej oczy, które teraz gromadziły wczesne łzy.
Od razu ją objąłem i pocałowałem w czoło, chciałem by wiedziałam, że jest mi na prawdę przykro.
- Przyjadę jutro. - powiedziałem i ostatni raz pocałowałem ją w policzek, wiedząc, że nie ma ochoty na głębsze czułości.
Wsiadłem do auta, w którym był już tylko Kenny ( Moshe odjechał z lotniska swoim autem ) i znów zapiąłem pasy.
- Jak ona się trzyma? - zaczął Kenny z bladą miną.
- Tak jak widzisz. Jest zdruzgotana. - westchnąłem opierając głowę o drżącą szybę.
- W internecie i telewizji wciąż o tym mówią. Nie rozumiem dlaczego to się stało! - zbulwersował się Kenny.
Nie odpowiedziałem nic, bo nie miałem mu nic na ten temat do powiedzenia. Sam nie wiedziałem co dokładnie się stało, dlatego gdy tylko przyjechałem do domu od razu włączyłem laptopa i zacząłem czytać.

Po przestudiowaniu wszystkich notatek w internecie na temat tego zdarzenia wywnioskowałem, że grupa mężczyzn jest przeciwko wszystkim organizacją pomagającym światu, bo uważają, że dzięki temu wzbogacają się ludzie, którym pieniądze nie są potrzebne, a dzieci, które ich na prawdę potrzebuję - dalej żyją w biedzie. A Nicki była po prostu przypadkową ofiarą...
Myślałem nad tym całą noc i zastanawiałem się co zrobić by ich przekonać, ale w końcu doszedłem do wniosku, że i tak nic nie zdziałam i powinienem zostawić to ludziom, którzy się na tym znają, bo ja jeszcze nie potrzebnie wpakuję się w jakąś aferę.
Oczami Carmen

Nie mogłam spać przez całą noc. W głowie wciąż miałam widok umierającej Nicki. Jej oddech powoli zwalniał, oczy się przymykały, a serce biło co raz wolniej i ciszej.
Czułam się taka bezsilna...
Wzięłam prysznic i ubrałam się w coś świeżego. Zbiegłam na dół.
- Cześć kochanie. - przywitała się mama smutnym głosem, choć wymuszonym uśmiechem na twarzy, myśląc, że to jakoś mnie pocieszy.
- Cześć.
- Zjesz coś? - zapytała od razu Elżbieta.
- Nie, dziękuję. Muszę już jechać do wytwórni, Def dzwonił. - odparłam zakładając buty.
- Może z tobą pojechać? - zapytała mama.
- Dam sobie radę, dzięki. - odrzekłam wychodząc z domu.
Weszłam do garażu i wzięłam swojego czerwonego mercedesa, po czym skierowałam się do celu.

- Witaj Carmen. - mężczyzna ucałował mój policzek z bladym uśmiechem i zaprosił na miejsce na przeciwko siebie. - Może zacznę od razu, bo nie mam zamiaru owijać w bawełnę. - zaczął. - Śmierć Nicki zabolała cały nasz zespół i wciąż nie możemy w to uwierzyć..
- Miałeś nie owijać w bawełnę. - rzekłam twardo plotąc dłonie na piersi.
- Tak, tak, masz racje. Jeśli chodzi o twojego menadżera, to szukamy kogoś, kto mógłby godnie zastąpić to miejsce. Tymczasem jednak nie możesz pozostać sama i wszyscy uznaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem na tę chwilę, będzie twoja mama.
- Słucham?! Moja mama? - powtórzyłam nie wierząc.
- Tak. Zajmowała się twoją karierą w Hiszpanii i pewnie wie jak to wygląda. - odparł spokojnie.
- Ale nie porównuj Hiszpanii do Ameryki. Mama się tu nie odnajdzie. Tam nagrałam jedną, świetną piosenkę i sama weszłam na szczyt, bez jej pomocy. Nie musiała nic robić żebym szła na jakieś wywiady i koncerty. Potrzebna była mi jedynie jej zgoda. - wytłumaczyłam dosyć donośnie.
- Carmen, zaufaj mi. - popatrzył na mnie poważnym wzrokiem.
Głośno westchnęłam. Wiedziałam, że to nie ma sesnu, ale mimo to, chciałam mu udowodni, że to się nie uda.
- Zgoda.

- Ja?! Ja twoją menadżerką?! - zapiszczała zachwycona mama.
- Tak. - jęknęłam niemal płacząc.
- To cudownie! To do czego mam zacząć, co? Jakiś wywiad, czy koncert? A może jakąś sesje do magazynu? Boże, to jest wspaniała praca! - kobieta nie mogła się powstrzymać od pisków.
Patrzyłam na nią z litością i byłam załamana. Moja własna mama, ma zajmować się moją karierą, a co najgorsze nie ma pojęcia JAK. Całe szczęście, że Justin dziś przyjdzie. 'Koszmarny zwrot akcji.' - pomyślałam patrząc na jej podniecenie.
Poszłam do swojego pokoju i zmęczona całą tą bezradnością opadłam na łóżko.
Po chwili zadzwonił Justin.
- Cześć kochanie.
- Błagam Justin, nie tym tonem. Każdy dzisiaj bierze mnie na litość.
- Coś czuję, że nie to cię wkurza.
- Przyjedź po mnie, proszę. - niemal płakałam.
- Dobrze, zaraz będę. - rozłączył się.
Godzinę później byłam już w jego aucie i powiedziałam mu wszystko co wydarzyło się wczoraj na konferencji, bo przez to moje załamanie od tamtego momentu nie odezwałam się do nikogo słowem. Dopiero moja złość, która już od rana przepełniała moje ciało pozwoliła mi wszystko z siebie wyrzucić. Następnie powiedziałam mu to, co wydarzyło się dziś.
- Ja na prawdę nie wiem jak długo to zniosę. Nie chcę żeby mama dla mnie pracowała.
- Może daj jej szanse? Co jeśli będzie na prawdę dobrze jej szło?
- W takim razie to będzie cud. - odparłam z wielkim grymasem na twarzy.
Po chwili dojechaliśmy do jego ogromnej willi.
- Jest Pattie? - spytałam.
- Nie, pojechała spotkać się z jakimś Robem. - przewrócił oczami.
- To źle?
- A dobrze?! Przecież ona...
- Boisz się, że ją stracisz, prawda? - uśmiechnęłam się lekko przytulając go do siebie.
Nie odpowiedział tylko smutno na mnie popatrzył.
- Nie chcę żeby się z kimś spotykała. Myślałem, że jeśli tak dobrze dogadywała się z tatą, to...
- Pozwól żeby sama wybrała. Jest dorosła i na pewno wie co robi. - znów się do niego uśmiechnęłam i lekko pocałowałam usta, które od wczoraj nie były przeze mnie tykane.
- Jak ty się czujesz? - spytał po chwili.
- Dobrze, teraz dobrze. - odrzekłam bardziej się w niego wtulając.
Poszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie. Znów się w niego wtuliłam i spojrzałam w niego kochane, świecące oczy, które patrzyły na moje usta. Nieco się pochyliłam i pocałowałam go tak namiętnie, że aż zabrakło mu tchu.
- Mam wrażenie jakbyś nie całowała mnie 10 lat. - uśmiechnął się słodko.
Justin zaczął oglądać coś w tv, a ja wtulona w jego bluzę i napawając się jego zapachem zastanawiałam się co będzie gdy pojedzie w trasę. Przecież to już nie długo.
- Musisz jechać? - spytałam cicho.
- Gdzie jechać?
- No wszędzie, w trasę. - odparłam co raz smutniej.
- Przecież możesz jechać zemną. - odrzekł uśmiechając się łobuzersko, po czym po raz kolejny musną moje wargi.
Nie chciałam psuć takiej pięknej chwili, więc postanowiłam już nie wgłębiać się w ten temat. Westchnęłam tylko cicho nie myśląc o problemach, które mnie otaczają.
♥ ♥ ♥

Wiem, że nudny, ale chciałam żeby pojawił się szybko. :))
Widzę, że liczba komentarzy bardzo się zmniejszyła, bo było 30, a teraz jest 14 ;<
Wybaczcie, ale muszę : 18=NN.
Tagi: 
31.07.2012 o godz. 15:13
cityoflove

Otworzyłam powoli oczy i szybko je zamknęłam czując na nich blask słońca. Pomrugałam kilkakrotnie, aż spojrzenie się ustatkowało i dopiero teraz mogłam zbadać co dzieję się w pokoju.
Wszędzie były porozrzucane ubrania. Panował nieład lecz pomimo to, na mojej twarzy zawitał uśmiech.
Widok śpiącego Justina, który od wczoraj tulił mnie do siebie, był magiczny.
Po prostu niesamowity, a ja tęskniłam za tym.
Mogłam leżeć przy nim tak cały dzień, ale wpadałam na pomysł, że zrobię mu malutką niespodziankę.
Niezauważalnie wyswobodziłam się z jego objęć i goła udałam się do łazienki, gdzie wzięłam kojący prysznic.
Miałam tylko nadzieję, że Biebs szybko się nie obudzi, bo chciałam by ten poranek był przyjemny dla nas obydwojgu.
Założyłam na siebie sukienkę i szybko wymknęłam się z toalety.
Złapałam za hotelowy telefon i niemal szeptem zamówiłam śniadanie na zaraz.
Usiadłam na tarasie i oparłam się o szklany stoliczek. Patrzyłam na żyjący już Meksyk i rozmyślałam o tym jak wspaniale mi się żyje.
Pamiętam jakby to było wczoraj, jakbym przed chwilą obudziła się z tego koszmaru. Sztuczne uśmiechy, pocałunki przed kamerami i masę, po prostu masę nieprzespanych, za to zapłakanych nocy, a teraz? Jakby za sprawą zaczarowanej różdżki wszystko zniknęło.
Bum! - i już.
Teraz od środka czuję jak rozpiera mnie energia, jak jestem szczęśliwa i pragnę poznawać wszystko od nowa.
Z nim.
Po chwili usłyszałam ciche tuptanie, odwróciłam się za siebie i ujrzałam mojego kochanego, zaspanego, z roztrzepaną fryzurą i w samych bokserkach Justina.
- Wstałeś w końcu. - odezwałam się z uśmiechem.
On tylko coś mruknął pod nosem i był jak ledwo żywy. Patrzył na jedno oko, a drugie mocno przymykał, bo blask słońca padał na jego twarz.
Roześmiałam się od razu.
- Idź się wykąpać! - rozkazałam wciąż rozbawiona.
- Nieee chce mi się. - jęczał gdy siłą wpychałam go do łazienki.
Ostatecznie wygrałam tą przepychanine i udało mi się nawet doprowadzić go do śmiechu, co jeszcze parę minut temu było niemożliwe.
Podczas gdy Justin brał prysznic ja błyskawicznie ogarnęłam sypialnie, zrobiłam delikatny makijaż i podbiegłam do drzwi z których dobiegało pukanie.
- Oto państwa śniadanie. - drobna blondynka w białym odzieniu wjechała do pokoju wraz z niewielkim stoliczkiem przystrojonym białym obrusem i różowymi płatkami róż.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niej podając 50$
- Ale to za dużo! - jej oczy wyszły na wierzch gdy zobaczyły moje pieniądze.
- Za dużo? - uśmiechnęłam się skromnie. - Proszę wsiąść.
Po tych słowach dziewczyna dłużej nie nalegała i z wdzięcznym uśmiechem odeszła.
Przewiozłam stoliczek na taras i usiadłam na jednym z krzeseł.
Już nie mogłam się doczekać gdy skosztuję to, co jest pod blaszaną pokrywą. Pachniało tak pięknie!
- Carmen! - usłyszałam wołanie z salonu.
- Tutaj!
Po chwili Justin wpadł na taras i gdy tylko zobaczył to co przygotowałam od razu się uśmiechnął.
- Co to? - spytał nieśmiało.
- Śniadanie. - odrzekłam gestem dłoni zapraszając go na miejsce na przeciwko.
Podniosłam pokrywę, a naszym oczom ukazały się cudownie wyglądające pancakesy. Na nich truskawki z bitą śmietanę i syropem klonowym.

Po cudownym śniadaniu, którym karmiliśmy się nawzajem przyszedł czas na konferencje UNICEF'u.
Oczami Justina

Podczas gdy Carmen była na zebraniu, ja wraz z Deanem, czyli nowym kumplem (chyba się domyślacie, że Alfredo od czasu 'bycia' z Alice wyleciał z naszej rodziny) poszliśmy na kręgle. Po drodze zgarnęliśmy jedną z tancerek Carmen - Janet. Janet natomiast była najlepszą przyjaciółką Carmen.
Kontakt z Rose niestety utraciła, przez nadmierne branie narkotyków aktorki. Wiele razy próbowała ją od tego odzwyczaić, ale to nigdy nie skutkowało.
Poza tym Carmen nie była zazdrosna o mnie i Janet, bo ona i Dean czuli do siebie coś więcej niż przyjaźń, lecz jak na złość gorliwie to ukrywali.
To wszystko było skomplikowane, nawet dla nich samych.

Zamówiliśmy sobie trochę świństw i zaczęliśmy grać.
Gdy przyszła kolej na Janet, Dean udając świetnego gracza, zaproponował, że pokaże jej jak to się robi. Objął ją ramieniem i dyskretnie się uśmiechając rzucił jej dłonią kulę.
To wyglądało tak uroczo. Od razu przypomniałem sobie to, jak zaczynaliśmy my. Jak to wszystko pięknie wyglądało.
Mówienie sobie o swoich głupstwach, wieczorne patrzenie na zachód słońca, wycieczki, niespodzianki, czytanie swoich sms'ów... To wszystko było moimi cudownymi wspomnieniami.
Widziałem jak patrzą na siebie czułym wzrokiem i jak bardzo pragnął być przy sobie.
Postanowiłem im to nieco ułatwić...
- Wiedzieliście o tym, że brunet i blondynka bardzo do siebie pasują i zazwyczaj tworzą zgodną parę? - spytałem cwaniacko, lecz oni popatrzyli na mnie nieco zdziwieni.
- Czy między tobą, a Carmen coś się stało? - spytała jakby zmartwiona Janet.
- Co? Dlaczego tak uważasz? - roześmiałem się. Bo przecież co to miało w tej chwili za znaczenie.
- Bo ona ma czarne włosy. - wytłumaczył mi również zaniepokojony Dean.
Moja, lub ich głupota mnie zadziwiła. Bo sam nie wiem czy to moja wina, że ich okłamałem, czy ich, że nie zrozumieli, że mówię o ich osobie..
Mimo woli na moim czole wystąpił face palm.
Wziąłem głęboki oddech.
- Przecież mówiłem o was!
- Co? o nas? - obydwoje zaczęli zaprzeczać.
Mówili, że to tylko przyjaźń i nic więcej ich nie łączy.
- Czyli chcecie okłamywać się nawzajem? - uśmiechnąłem się z litością.
Zamilczeli.
- Lecicie na siebie jak żaby w czasie godowym! Każdy wie, że między wami nie ma żadnej przyjaźni, tylko prawdziwa miłość, tylko nie rozumiem, dlaczego ani jedno, ani drugie nie chcę się do tego przyznać. - przewróciłem oczami i rzuciłem się na oparcie za sobą.
Oni wciąż milczeli i powoli, powolutku przechylali głowy w swoją stronę.
- Czy ty... czujesz coś do mnie? - szepnęła Janet patrząc w dół.
- Ja? No cóż... wiesz... - Dean zaczął się jąkać i błądzić wzrokiem.
- DEAN. - syknąłem.
- Tak... - powiedział tak cicho, że ledwo to usłyszałem.
Na twarzy Janet od razu zawitał uśmiech.
- To było takie trudne? - wzruszyłem usatysfakcjonowany ramionami.
Z radością popatrzyłem na ich złączone dłonie.
Teraz mi zatęskniło się za czyimiś, słodkimi ustami.
- Wracajmy. - rzekłem.

Gdy wszedłem do pokoju, Carmen blada leżała na łóżku,a tuż obok niej siedział równie zmartwiony Josh. Gdy tylko mnie zobaczył dał mi znać, że jest na prawdę źle i czym prędzej wyszedł z pokoju.
- Co się stało? - spytałem siadając koło niej.
Ona tylko popatrzyła na mnie smutno i po chwili jej usta zaczęły drżeć, rodząc się w płacz.
- Kochanie, o co chodzi? - próbowałem jakoś nawiązać z nią kontakt.
Ale mój skarb, płakał co raz bardziej i co raz smutniej, tak, że poczułem, że aż moje serce się kraja.
Starałem się ją rozweselić, ale to nic nie skutkowało. W końcu dałem jej proszki uspakajające i dopiero teraz jej płacz nie był jak twardy, że mogła coś powiedzieć.
- Ja nie mogę w to uwierzyć. - szepnęła otulając swoje zgięte nogi ramionami i wciąż patrząc w jeden punkt, jakby był on wyrocznią jej losu.
- Ale w co? - spytałem spokojnie.
- Ona odeszła, rozumiesz? Zostawiła mnie samą, a przecież miałyśmy tyle planów. - spojrzała na mnie z żalem w oczach. - Jestem na nią tak bardzo zła, przecież nie miała tego robić. - zacisnęła wargi by znów nie płakać, lecz z jej oczu wziąć leciały kryształowe łzy. - Odeszła...
- Kochanie, ale powiedz mi kto odszedł, kto cie tak skrzywdził? - wypytywałem tracąc nadzieję, że ta rozmowa dojdzie do skutki, a jednocześnie czując jak moje serce przyspiesza ze strachu.
- Nicki. Ona została dziś postrzelona przez tych czarnuchów na konferencji. Myślałam, że wszyscy zginiemy. - po tych słowach znów zaczęła tak bardzo płakać.
♥ ♥ ♥

Hmm.
Nawet nie wiem co Wam napisać. Czuję jak się od Was oddalam, to oczywiście moja wina, bo nie dodaję już codziennie rozdziałów, a można powiedzieć, że raz na miesiąc. Tracę ochotę, ale dzięki Waszej mobilizacji zbieram w sobie resztki honoru, żeby Was nie zawieść.
Dzięki dziewczynki, jesteście wspaniałee!
Tagi: 
27.07.2012 o godz. 19:48
cityoflove
Tej samej nocy zadzwoniłem do Scootera z wiadomością iż następnego dnia wyjeżdżam z Carmen do Meksyku. Jak się spodziewałem nie był zachwycony, lecz od kiedy zobaczył, że staję się nie zależny i nie ma w wielu sprawach nic do gadania - zgadza się na wszystko kręcąc ze złości głową.
Gorzej było z mamą...
- Co?! Ale jak to? Przecież dopiero wróciłeś z promującej trasy! - mówia z przyspieszonym oddechem.
- Wiem, że nie powinienem tak ciągle wyjeżdżać, ale zrozum... Będę tam z Carmen. Zresztą jestem dorosły i wiem co robię. - mówiłem potulnym głosem by przynajmniej na chwilę dać jej odczucie spokoju.
Głośno westchnęła.
- Ufam ci.
- Wrócę za parę dni, nie martw się. - z radości ucałowałem jej policzki po tysiąc razy i wybiegłem z domu popychając na schodach Kennego który niósł moje walizki.
- No i jak?
- Z trudem, ale jednak. - na mojej twarzy namalował się zwycięski uśmiech.
Już po chwili na miejsce kierowcy usiadł Kenny zerkając na mnie z grymasem i ruszyliśmy na lotnisko.
- Teraz będzie poziom hard. - zaśmiałem się łapiąc rękę dziewczyny gdy drzwi od samochodu się otworzyły.

Wieczorem byliśmy już w hotelowym pokoju.
Podczas gdy Carmen brała prysznic, ja przeglądałem strony plotkarskie na nasz temat.
Widać było, że nikt nie jest zdziwiony, że jesteśmy razem, ale ludzie nie szczędzili sobie komentarzy odnoście naszego związku.
Znudzony odłożyłem laptopa i położyłem się na dużym łóżku z aksamitną pościelą.
Byłem zmęczony, ale wiedziałem, że jeszcze dziś czeka nas show Carmen. Zawsze gdy byłem na jej koncercie targały mną emocje, a nogi same poruszały się w rytm muzyki.
Tak było dawniej, a teraz?
Dużo się zmieni i to nie ze względu na nowe piosenki, ale ze względu na nas.
Kocham ją co raz bardziej i tęsknie gdy nie ma jej przy mnie. Czuję się chory!
Z miłości.
- Zmęczony? - spytała Carmen z błogim dla mnie uśmiechem.
- Troszkę.
- Jeśli chcesz, możesz zostać w pokoju. - powiedziała, choć wiedziałem, że z grzeczności.
- Oszalałaś?! - roześmiałem się podchodząc do niej. - Wiesz kiedy ostatni raz byłem na twoim koncercie? Nie mogę tego przegapić!
- Kochany jesteś. - szeroko się uśmiechnęła całując czubek mojego nosa.
- To o której jest koncert?
- Za dwie godziny, dlatego muszę się spieszyć. - jęknęła nerwowo biegając po pokoju i pakując 'potrzebne' rzeczy do torebki.
Przed hotelem stał czarny samochód do którego weszliśmy i udaliśmy się na stadion gdzie miał odbyć się koncert.
Carmen od razu pobiegła do swojej garderoby gdzie czekała na nią Dee i Julie, więc postanowiłem coś zjeść w towarzystwie Kennego.

- Wiesz, że wszyscy w ekipie myślą, że zwariowałeś? - Kenny roześmiał się biorąc gryza hamburgera.
- Co? Dlaczego?
- Nie wiadomo kim byłeś przez ostatnie miesiące, a teraz tak nagle wszystko się zmieniło. Śmiejesz się częściej niż wszyscy razem wzięci. - wzruszył ramionami, patrząc na mnie cwaniacko.
- Głupoty.. - nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.
- Dobra, dobra. Wszyscy wiemy, jak Carmen na ciebie wpływa. Jesteś niezłym szczęściarzem, że masz taką laskę. - Kenny poklepał mnie po ramieniu z uznaniem.
- Wiem. Jestem niezłym szczęściarzem. - powtórzyłem ciszej patrząc na przyjaciela.
- Ah.. Co ty zrobisz bez niej przez te kilka miesięcy. - westchnął ponownie pakując do buzi kanapkę.
- Wiesz Kenny... Pewnie tego nie zrozumiesz, ale czasem myślę o zakończeniu kariery, w końcu mam tyle kasy, że wystarczy mi do końca życia. - wyznałem, a Kenny tak jak myślałem zaraz zasypał mnie górą argumentów dlaczego nie powinienem tego robić.
- Chodźmy już, zaraz się zacznie. - rzekł wstając z miejsca.
Gdy tylko weszliśmy za kulisy od razu słychać było krzyki. Po chwili z garderoby wyszła odpicowana Carmen ze swoją świtą.
- Dobra, wszyscy gotowi? Zmówmy modlitwę! - zawołała Nicki.
Zebraliśmy się w kole i otoczyliśmy ramionami.
- Podziękujmy Bogu za to, że szczęśliwie dolecieliśmy do Meksyku, ale w szczególności za to, że możemy pomóc dzieciom poprzez naszą pracę. Więc... Niech ta noc należy do nas, żebyśmy zrobili dla nich jak najwięcej. - Carmen obdarowała każdego szczęśliwym uśmiechem i szepnęła ciche 'amen' a tuż po niej wszyscy.
Każdy udał się na swoje miejsce i koncert się zaczął.
Na ekranie wyświetlono urywek teledysku 'maybe love?' z wielkimi cyframi, które odliczały 10 sekund. Gdy zatrzymało się na zerze, Carmen wyjechała spod sceny i zaczęła śpiewać refren. Wtedy cały stadion wstał z miejsc i zaczął wrzeszczeć z radości.
Serce aż mocniej mi zabiło z podziwu.
- Justin, jest sprawa...
Oczami Carmen

Po czterech utworach, nadszedł czas na piosenkę podczas której dzieci miały wejść na scenę trzymając się za ręce i otoczyć mnie kołem.
Tak właśnie się stało, gdy nagle wrzaski się zwiększyły, a ja nie wiedziałam o co chodzi. Nagle na swoich biodrach poczułam czyjeś ręce. Nawet nie musiałam odchylać głowy by wiedzieć, że to on.
Pocałował mnie w policzek, a ja przyłożyłam mu mikrofon do ust, by zaśpiewał kawałek piosenki(piosenka Carmen*).

Niedługo potem koncert się zakończył. Podziękowałam publiczności i poinformowałam ich, że zyski z koncertu pójdą na dzieci z porażeniem mózgu.

- Justin! - pisnęłam z udawanym grymasem.
Chłopak nie odpowiedział, tylko roześmiał się słodko składając na moich ustach krótki, lecz słodki pocałunek.
Około godziny 24 dojechaliśmy do hotelu. Od razu wzięłam prysznic i założyłam na siebie szorty oraz bokserkę do spania.
Gdy wyszłam z łazienki zauważyłam Justina, który leżał na łóżku bez koszulki, a na jego klatce spoczywa jakiś wisiorek.
On był taki idealny, seksowny i choć wiem, że pisałam o tym nieraz to on wciąż będzie mnie pociągał.
- To był wspaniały koncert. - szepnął gdy położyłam się koło niego.
- Cieszę się, że jesteś tu zemną. - przyznałam ignorując jego wcześniejsze słowa.

Już po chwili przekręcił się w moją stronę i oparł się łokciem o łóżko.
- Bardzo się za tobą stęskniłem wiesz? -uśmiechnął się łobuzersko.
- Kłamiesz. - roześmiałam się czując na sobie jego dłonie i zagryzioną wargę.
- Udowodnię ci to. - szepnął.
Spojrzałam na jego usta, które po paru sekundach już spoczywały na moich.
Nie przerywając pocałunku przyciemnił lampę i tym samym jego ciężar ciała spoczął na mnie. Jego dłonie zatopiły się w moich włosach, a moje delikatnie gładziły jego rumiany policzek.
Przygryzł moją dolną wargę i delikatnie przyciągną do siebie po czym cicho się zaśmiał, lecz jego czekoladowe oczy z milionem iskierek w środku szalały z radości. Ciepłe dłonie Biebsa już znalazły się pod moją koszulką i powoli jeździły po brzuchu. Pojechały nieco wyżej i zaczęły pieścić moje piersi ponownie się do mnie przysysając, tym razem tak, że aż brakowało mi oddechu. Zjeżdżał co raz niżej...
Tak zachłannie całował mnie po szyj, wycałował dokładnie każdy skrawek obojczyków i złożył milion pocałunków na moim brzuchu.
Nie wiadomo kiedy nie miałam na sobie totalnie nic, a on sprawił, że moje ciało przeszywała fala gorąca. Był tak delikatny i pragnący nie sprawić mi krzywdy.
Był cudowny, był idealny, był po prostu mój.
Wpijałam paznokcie w jego plecy gdy nasz stan doszedł do najwyższego poziomu.
W pokoju słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy i głośne dudnienie serc, które wypełniało moją głowę. Czułam jak motylki szaleją z moim żołądku.
Patrzyłam w jego przejęte, a zarazem radosne oczy i nie mogłam uwierzyć, że to wszystko się dzieje.
Że on znów należy tylko do mnie.
Przecież niedawno przeżywałam kryzys, umierałam...
A teraz?
Nic nie było w stanie przekupić mnie, aby zamienić się z kimś życiem.
Moje było najcudowniejsze, najszczęśliwsze i jakże rozpieszczane przez Justina.
Widać, że to wszystko go zmęczyło, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy. Patrzył na mnie chwilę z uśmiechem po czym mocno mnie przytulił. Objęłam go równie mocno i uśmiechnęłam się do siebie.
- Kocham cię kochanie. - szeptał mi do ucha tak czule, że na ciele aż miałam gęsią skórkę.
- Ja ciebie też Jus. - roześmiałam się tuląc go jeszcze mocniej.
Trwaliśmy w uścisku bardzo długo, tak, że oboje zasnęliśmy wtuleni w siebie.
Nastał błogi spokój, odpływałam...
To było takie cudowne.
Ja należałam do niego, a on do mnie i nie musiał mnie zapewniać, że będzie tak zawsze. Ja wiedziałam, że nie pozwoli już nas rozdzielić, zresztą... Sama bym na to nie pozwoliła.
Po raz kolejny udowodniliśmy sobie, że szczęście to nie kasa i sława, ale my.
♥ ♥ ♥

Cześć moje najukochańsze maluszki!
Zacznijmy od tego, że przepraszam. Nie wiem który raz, ale przepraszam.
Wiem, że nie poświęcam Wam tyle czasu ile poprzednio, ale uwierzcie mi, że mam powody. :)
Zauważyłam, że tracę wenę, lecz nie chęci, trudno mi, ale staram się jak tylko mogę.
Dziękuję Wam za wszystko moje kochane, mam nadzieję, że rozdział pojawi się szybciej niż ten.
Tagi: 
14.07.2012 o godz. 19:29
cityoflove

Hej.
Pewnie myślicie, że o Was zapomniałam, ale to nie prawda. Po prostu zbieram myśli, pomysły i napawam się wspomnieniami aby napisać coś świetnego i coś, co na pewno Was ucieszy. Obecnie jestem na wakacjach i nie mam zbyt wiele czasu by pisać rozdział, ale chcę żebyście wiedziały, że gdy tylko mam chwilę od razu łapię za laptopa. ;)
Już niedługo rozdział się pojawi, a tymczasem trzymajcie kciuki żeby moja wena zbyt szybko się nie ulotniła.
Tagi: fbsdfbdks
13.07.2012 o godz. 10:24
cityoflove

Czytałem po raz setny zdanie wytatuowane na jej nadgarstku.
Uśmiechnąłem się do po raz kolejny.
Nie dlatego, że zrobiła dla mnie ten cudowny gest, ale cieszyłem się, że była blisko mnie, a ja mogłem wpatrywać się w jej lśniące oczy, których brakowało mi tak cholernie długo!
- Justin... - zaczęła dość niepewnie spuszczając wzrok. - Czy oni teraz...
- Nie, już nam nie przeszkodzą, obiecuję. - uśmiechnąłem się wiedząc, że moje słowa są prawdą.
Obiecałem, że zawsze będziemy razem. Raz nie dotrzymałem obietnicy i drugi raz na to nie pozwolę.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś. - szepnęła z lekkim uśmiechem.

Po porannych pieszczotach wziąłem szybki prysznic iubrałem się.
Gdy wyszedłem z łazienki zobaczyłem, że Carmen jest na tarasie. Zatapia wzrok w dole opierając łokciami o srebrną balustradę.
- Chodźmy. - mruknąłem całując jej nagie ramie od tyłu.
- Gdzie chcesz iść? - roześmiała się.
- Jak to gdzie? Nadrobić stracony czas. - uśmiechnąłem się radośnie trzymając w dłoni jej dłoń.
- Jesteś tego pewien? - popatrzyła na mnie uważnie.
- Oczywiście. - odparłem przybliżając się do niej. Objąłem ją w talii i popatrzyłem w jej oczy.
Nie wiem ile razy jeszcze pomyślę o tym jak bardzo mnie zachwycają...
Delikatnie się uśmiechnąłem po czym powoli przybliżając wargi do jej ust, namiętnie je musnąłem...
- Czy wy teraz jesteście razem? - rzuciła mama od razu gdy tylko zauważyła nasze złączone dłonie.
- Teraz? Mamo, przecież ciągle byliśmy. - odparłem śmiejąc się z radości, że w końcu mogę to powiedzieć.
Przecież tak wiele razy miałem w głownie tą scenę. Przecież zaplanowałem każde słowo, gest...
Wsiedliśmy do mojego auta i pojechaliśmy w drogę, kiedy nagle zadzwonił telefon.
- Halo?
- JUSTIN! - w słuchawce usłyszałem morderczy głos Scootera.
- Tak, to ja. - odparłem spokojnie zerkając na śpiewającą piosenkę Carmen.
- Odchodzę tu od zmysłów! Nie wiem co się z tobą dzieję i co robisz! Martwię się!
- Od martwienia się o mnie, to jest moja mama.
- Justin, przepraszam... - głośno wypuścił powietrze. - Wiem, że jest ci przykro.
- Nie, wcale nie. - roześmiałam się tańcząc wraz z nią w rytm piosenki.
- Jest z tobą Carmen? Czy ona śpiewa? - spytał podejrzliwie.
- Tak, jedziemy właśnie do Malibu na plażę. - odrzekłem.
- A czy...
- Nie mam zamiaru niczego udawać. Mówię tak na wszelki wypadek, a teraz możesz mówić dalej... - przerwałem mu.
Głośno westchnął.
- Nie zapomnij, że za miesiąc zaczynamy prawdziwą trasę. Po całym świecie. - jęknął.
- Jak mógłbym zapomnieć. - na samą myśl uśmiechnąłem się do siebie, po czym schowałem komórkę do kieszeni.
- Powiedziałeś mu? - spytała dziewczyna.
Pokiwałem twierdząco głową i zaparkowałem auto.
Po chwili doszliśmy do molo i stanąłem na przeciwko niej.
- Ej, chyba nie masz zamiaru mi się oświadczać? - roześmiała się brunetka.
- Nie, teraz nie. - odparłem poruszając brwiami. - Wokół wszędzie są paparazzi. Gdy teraz złapię cię za rękę wybuchnie wojna między tabloidami. Jesteś gotowa żeby nieco zmienić swoje życie? - spytałem ściszonym głosem.
Uśmiechnęła się pobłażliwie i jako pierwsza wyciągnęła dłoń. Od razu ją złapałem i pocałowałem w policzek idąc wzdłuż mostu.
Po długim spacerze zaproponowałem kolację.
Odwiozłem Carmen do domu i niechętnie dałem jej odejść, przedłużając pocałunek na pożegnanie.
Każde złączenie się naszych ust było dla mnie jak jakiś prezent, bo przecież dotąd całowałem dziewczynę, której tak na prawdę nie kochałem.
Zresztą ona chyba mnie też nie, skoro za pomimo plecami sypiała z najlepszym kumplem.
Pojechałem do domu.
- Ooo, Justin. - mama próbowała zatuszować cwaniacki uśmieszek.
- Co się stało? Dziwi cię, że jestem we własnym domu?
- Dziwi mnie, że w ogóle wróciłeś. - odparła już nie kryjąc swojej radości.
- Mamoo. - teraz się zawstydziłem chowając rumiane policzki. - Wrócę rano. - zaśmiałem się cicho i od razu pobiegłem na górę.
Oczywiście wziąłem prysznic i długo zastanawiałem się nad zestawem. Ta kolacja była dla mnie tak cholernie ważna, że postanowiłem aż zadzwonić do Ryana-mojego stylisty.
Ten znając moją garderobę na pamięć powiedział coubrać.
No i wtedy, gdy byłem prawie gotowy w końcu zdałem sobie sprawę, że nie mamy umówionej restauracji.
- Scooter, pomóż!
- Co jest? - spytał niemal przerażony.
- Szybko znajdź restaurację na kolację z Carmen! - mówiłem błagalnie.
- Z Carmen? - westchnął.
- Przestań. - odparłem groźnie.
- Dobrze.. Na kiedy?
- Na dziś. - powiedziałem niemal niesłyszalnie.
- Co?! Chyba żartujesz, gdzie ja znajdę dobrą restaurację z rezerwacją na dziś?!
- To dla mnie bardzo ważne..
- Dobra, to będzie bardzo trudne, ale postaram się coś znaleźć. Informacje wyślę ci sms'em.
- Dzięki. - ucieszyłem się od razu i znów wbiegłem do łazienki nerwowo szukając żelu do włosów.

Na całe szczęście ktoś zrezygnował w ostatniej chwili i trafiła się nam najlepsza restauracji w Kalifornii. Wszystko szło pięknie.
Ona pięknie wyglądała, noc była cudowna, lecz nie było tak jak chciałem. Gdy tylko drzwi od auta się uchyliły paparazzi nie dali nam nawet wysiąść, więc cierpliwie czekaliśmy na Moshe'a, który ułatwił nam drogę. Wyszedłem jako pierwszy i jak dżentelmen podałem dłoń mojej dziewczynie. A ona jak zawsze - zgrabnie położyła najpierw jedną nogę, a potem drugą równie opaloną i seksowną.
Błysk fleszy tak bardzo nas oślepiał, że nie możliwością było niezasłonięcie sobie oczu dłońmi.
Trochę bałem się tego jak skomentuje zachowanie paparazzi, lecz ona jakby nic szła przed siebie chwaląc piękno wnętrza.
Usiedliśmy przy stoliku, gdzie kelner od razu zapalił świecę między nami.
- Miło tu. - zaczęła jako pierwsza.
Nagle atmosfera zrobiła się lekka jak piórko, a moje emocje?
Zostały tylko te najlepsze - szczęście, radość, zadowolenie no i oczywiście miłość, którą czułem gdy tylko na nią spojrzałem.
Była tak przerażająco piękna! Najpiękniejsza na świecie i nikt, po prostu nikt nie mógł się z nią równać.
- Halo, Juuuustin. - pomachała mi przed oczami.
- Co się stało?
- Pytałam co zamawiasz. - cicho zachichotała zerkając w menu.
- Aaa, co zamawiam.. - powtórzyłem nieco zawstydzony.
Napawałem się jej pięknem tak, że nawet nie słyszałem co do mnie mówiła, to takie chore.
Ale cóż... Byłem chory.
Z miłości.
Po chwili złożyliśmy zamówienie i zaczęliśmy rozmawiać nie wracając pamięcią do tego co się wydarzyło.
Udawaliśmy, że od zawsze wszystko było w porządku.

- Jedziemy? - spytałem w końcu.
Po głowie wciąż chodziła mi myśl, by ujrzeć jej nagie ciało. Tak bardzo pragnąłem poczuć jej ciepło.
Było dla mnie ukojeniem.
Nie to co ciepło Alice, które nigdy nie potrafiło dać mi tego, czego na prawdę pragnąłem.
Sama nie była w stanie tego zrobić, bo ja chciałam tylko Carmen.
Miałem chwile zwątpienia, ale teraz wiem, że próbowałem oszukać samego siebie.

Do auta wsiedliśmy tak samo, jak z niego wyszliśmy.
Carmen usiadła koło mnie i głośno westchnęła zaczesując palcami grzywkę do tyłu.
Już po chwili poczułem jak mój telefon wibruje.
- Mama wysłała mi smsa?! - popatrzyłem na ekran.
- Czy to coś dziwnego, że pisze do swojego syna? - zdziwiła się Carmen.
- Nie, po prostu nie wiedziałem, że umie pisać smsy.
- Nie rób z niej takiej zacofanej kobiety, możesz się jeszcze dużo nauczyć, zobaczysz. - zachichotała całując mój policzek.
W końcu przeczytałem smsa:
Idę dziś na noc do Alison ( koleżanka Pattie ) na babski wieczorek. :)
- Boże, nawet emotki umie! - ze zdziwienie aż zakryłem usta.
- Justin.. - puknęła mnie łokciem brunetka dając mi do zrozumienia, żebym przestał. - Co napisała?
Od razu wcisnąłem guziczek, służący do rozmowy z kierowcą.
Bez wahania zmieniłem kierunek.
- Jedziemy do ciebie?
- Mamy nie ma. - poruszałem znacząco brwiami, lecz ku mojemu zdziwieniu ona spuściła wzrok robią tą swoją niezadowoloną minę. - Co jest?
- Jutro lecę na zebranie UNICEF'u do Meksyku, a potem mam tam koncert.
- Od kiedy dołączyłaś do tej organizacji? - byłym nieco zły, że nic mi nie powiedziała. Dobrze wiedziałem, że teraz jej wyjazdy będą częstsze.
- Od kiedy zobaczyłam jak żyją dzieci w Afryce..
- Kiedy ty byłaś w Afryce?! - już nie kryłem swojej złości.
- O co ci chodzi?
- Mogłaś się przecież czymś zarazić!
- Justin, uspokój się, przecież byłam szczepiona. - roześmiała się podczas gdy mnie wcale do śmiechu nie było.
- Mam nadzieję. - uniosłem jeden policzek do góry sprawiając wrażenie zatroskanego. - O której masz samolot?
- O 10:30.
- Lecę z tobą. - odrzekłem twardo.
- Na prawdę? - ucieszyła się.
- Oczywiście! Teraz przy tobie będę dzień i noc, zapamiętaj to sobie. - mówiłem poważnie, podczas gdy ona wciąż się śmiała.
- Dobrze, ty mój rycerzu. - no i nasze wargi znów się złączyły.
Jej słodkie usta, ach... Brak słów.
Do mojego domu dojechaliśmy około godziny 23.
Od razu wbiegliśmy na górę.
Carmen położyła się na łóżku, a ja zacząłem ją namiętnie całować, podczas gdy moja dłoń zjeżdżała co raz niżej.
Po chwili usłyszałem jej ciche, niezadowolone jęczenie.
- Nie chcę tego robić. - powiedziała.
- Co?! Dlaczego?
Teraz to się obuczyłem!
- To jest za wcześnie... Dzisiaj się pogodziliśmy i... po prostu daj trochę czasu..
- Godzina Ci wystarczy? - zapytałem poważnie.
- Justin, proszę... - jej oczy tak cudnie błagały.
- No dobrze.. - głośno westchnąłem. - Ale w Meksyku dam ci popalić. - rzekłem groźnie, myśląc, że na prawdę byłem poważny, a ona jak na złość znów zaczęła się śmiać.
Byłem trochę zawiedziony, że moje oczekiwania się nie spełniły, lecz cieszyłem się, że jest blisko mnie, że nie muszę nic udawać.
Czułem się jak wolny człowiek.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w Meksyku może się na prawdę wiele zmienić..
♥ ♥ ♥


Cześć.
Rozdział pewnie nie spełnił waszych oczekiwań, ale cóż.. Czytałam jak bardzo się na mnie zawiodłyście i przestajecie być moimi fankami.
Było mi przykro gdy to czytałam, bo prawdziwi czytelnicy umieją zrozumieć, że mam własne życie, problemy... To tylko blog, nie jest dla mnie ważniejszy niż moje prawdziwe życie, wybaczcie mi, ale to nigdy się nie zmieni. Piszę wtedy gdy mam na to ochotę, a w szczególności wenę, jak widzicie powyżej - nie miałam jej i dlatego rozdział jest beznadziejny. Wywarłyście na mnie presje, bałam się, że Was stracę i dlatego tak to się potoczyło.
Zauważyłam, że nie mam już takiej radości z pisania jaką miałam wcześniej, dlatego nie wiem ile jeszcze pociągnę na tym blogu i wiecie co? Tak, jestem egoistką.
Bo napisałam ten rozdział, pomimo, że nie miałam na to chęci. Zrobiłam to dla Was.
Tagi: 29
27.06.2012 o godz. 21:42
cityoflove

Heeeeejka. Wiem, że już długo czekacie na rozdział, ale obawiam się, że w najbliższym czasie się on nie pojawi. Nie mam tyle nauki i codziennie spotykam się ze znajomymi, więc nie mam na to czasu. Gdy tylko dopadnie mnie nuda, to obiecuję, że biorę się za pisanie nowego rozdziału.
Na prawdę Was przepraszam, ale ważniejsze dla mnie jest moje życie. : )
Mam nadzieję, że zrozumiecie. : *

edit. czytałam w komentarzach wcześniejszych, że ktoś chciał się zemną skontaktować, więc proszę pisać na gadu: 42085049 ;>
Tagi: 
19.06.2012 o godz. 13:36
cityoflove

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz